Piotr Więcławski, czyli raper Vienio, to postać którą na pewno częściej można spotkać w mediach wszelakich niż większość przedstawicieli hip hopu. I to nie tylko gdy mowa o rapie, ma on dużo do powiedzenia na różne inne tematy. Jednak gdy już Vienio nagra płytę, to udowadnia nią, że jest jednym z najlepszych raperów w Polsce – w jego historii ale też aktualnie. Bo Twarzøva to znakomity album
Słucham tej płyty od paru dni i zastanawiam się czy to tylko ja tak bardzo się tą muzyką zachwycam czy jest ktoś jeszcze. W końcu sięgnąłem po opinie innych, mądrzejszych ode mnie i okazuje się, że to nie tylko moja opinia. Bardzo się z tego cieszę, bo wspólnie działo Vienia i Magiery (co jeszcze podkreślę, bo gdyby nie połowa kolektywu White House Twarzøva nie byłaby dziełem pełnym), nie jest przecież muzycznie modne, zwłaszcza w momencie wielkiego rozkwitu tego nowego rapu. Nie ma tu autotune’a, trapu itp. Vienio też nie zmienił jakoś specjalnie swojego stylu nawijania (choć na pewno stylistycznie warszawski raper dużo odbiega od tego co robił choćby z Molestą). I to jest największa zaleta tego albumu – sto procent oryginalności. Na pewno też teksty Więcławskiego, który z perspektywy dojrzałego gościa ma bardzo ciekawe (i bliskie moim poglądom) spojrzenie na współczesny świat. Bo jest tu i o zdrowej żywności, ekologii, byciu sobą, szacunku i miłości w związku (singlowy Minuta i 20 sec. to pod względem treści mój faworyt). Zresztą polecam świeży wywiad, który Vienio udzielił Jarkowi Szubrychtowi dla Gazety Wyborczej, kto przeczyta na bank stwierdzi, że Piotrek to mądry i porządny gość.
Bardzo podoba mi się dobór gości, bo oprócz przedstawicieli gatunku czyli Rasa i legendarnego EDO G (wcześniej ED O.G. – jeden z moich ulubionych klasyków, który zresztą bardzo dobrze nawinął) mamy też gości nieoczywistych, choćby Bovską, Radka Skubasa czy Paprodziada. Zresztą to też wizytówka Vienia, który w 2003 roku bardzo mnie zaskoczył, goszcząc na drugim albumie zespołu Cool Kids of Deatch.
Wreszcie muzyka – Magiera, który ostatnio jest rozchwytywany przez gigantów (w grudniu wyszła płyta Peji/Slums Attack, za chwilę światło dzienne ujrzy nowe Pokahontaz, które w pełni wyprodukował) nie schodzi ze znakomitej średniej – jego kawałki są różnorodne, dopasowane do tekstów, wręcz ma się wrażenie, że panowie nagrywają od zawsze.
Cóż chcieć więcej, to znakomity album (chyba się powtarzam). Jak na razie moja ulubiona polska płyta tego roku.