Ciągle uważam, że poprzednia dekada była dla polskiej muzyki alternatywnej bardzo udana. Połączenie ambitnego grania z niewymuszonymi, chwytliwymi melodiami bardzo do mnie trafiało. Dlatego tak bardzo polubiłem W mroku, nowy album zespołu Ciabatta.
Poznaniacy wcale nie są debiutantami, ale ten album (chciałoby się napisać, że w końcu) trafia do świadomości większej liczby osób. I bardzo dobrze, bo to niezwykle udany materiał. Jak już wspomniałem, ja tam słyszę nawiązania do klasyki indie rocka i indie popu (choć Sonic Youth) ale też (raczej nieświadome ze strony zespołu, bo właśnie nie kopia a te same rejony) tożsamość z zespołami będącymi u szczytu formy jakieś kilkanaście lat temu (choćby Pustki, Andy czy Happy Pills). Muzycznie królują gitary, ale jest też sporo elektroniki, która wprowadza sporo fajnego smaku (choćby w To co się da czy też w utworze Błogostan, gdzie syntezatorowe zakończenie odsyła mnie do znakomitego debiutu zespołu The Killers). Jednym zdaniem – muzycznie wszystko tu się zgadza. Jednak największym atutem płyty jest wokal Ani Barczewskiej oraz teksty. Co do tego pierwszego aspektu, to zdecydowanie najjaśniejsza strona zespołu Ciabatta. Mocna barwa trochę pomiędzy Melą Koteluk a Anią Dziewit (mało kto pamięta, że popularna pisarka była kiedyś wokalistką zespołu Andy. Skończyło się się na jednej płycie, a szkoda) sprawia, że chce się jej słuchać wręcz ciągle. Mnie też niezwykle urzekają teksty, na swój sposób poetyckie i osobiste (choć we wkładce do płyty cały zespół podpisuje się jako ich twórcy).
Trzymam mocno kciuki za Ciabattę, bo nagrali płytę, która mogą bez wstydu upubliczniać i w stacjach radiowych a także na żywo. Koniecznie zwróćcie na nich uwagę. Dodatkowy plus za rewelacyjną okładkę, która zachwyca jako grafika sama w sobie, ale też mocno współgra z muzyczną zawartością.
peka