Zespół Sztywny Pal Azji, który bez zastanowienia można nazwać legendą polskiego grania, wydał niedawno album „Szara”, który (też bez zastanowienia) jest jednym z najlepszych polskich wydawnictw kończącego roku. Ta nowa muzyka była impulsem do rozmowy z liderem zespołu i autorem utworów, Jarosławem Kisińskim, który przedstawia w niej swoją perspektywę współczesnego rynku muzycznego.
Jak można było zdefiniować pojęcie muzyki alternatywnej w latach 80’? Czym się ona odznaczała?
To ciężkie pytanie, ale na pewno zespoły, które grały muzykę określaną jako alternatywne były zapraszane na festiwal w Jarocinie, który jak wiadomo, zapraszał tych co byli inni, byli offowi. My graliśmy tam pierwszy raz w 1986 roku, nie byliśmy jeszcze wtedy popularni, nie grały nas w mediach. Rok później, kiedy wyszła płyta „Europa i Azja” i Sztywny Pal Azji zyskał na popularności i nasze piosenki brylowały na listach przebojów, na tym samym festiwalu nie przyjęto już nas tak ciepło, mimo że rok wcześniej graliśmy tam te same utwory. Takie były czasy, jak już się było w mediach, to już automatycznie uznawało się takiego artystę za komercyjnego, nieszczerego. Pewnie wynikało to z tego, że media były wtedy pod władzą komunistów. Teraz jest inaczej, jest internet, każdy może tam opublikować swoją twórczość. Wtedy albo cię grali w radiu i byłeś komercyjny albo grałeś na festiwalach typu Jarocin i byłeś alternatywny, nic pośrodku.
A teraz zespół Sztywny Pal Azji jest po której stronie, tej komercyjnej czy undergroundowej?
Tak naprawdę to ja sam już nie wiem (śmiech). Ostatnio w ogóle się nie pojawialiśmy w mediach, dopiero teraz singiel „Pocałunek w Rzymie” jest obecny na Liście Przebojów Trójki. Ale faktycznie, żeby posłuchać nas trzeba było albo pójść na koncert albo kupić płytę. Media się nami nie interesowały. Już widzę, że teraz, po wydaniu albumu „Szara” jest inaczej. Tak naprawdę to my też nie dążymy do jakieś przesadnej obecności w mediach. Ja jestem tego zdania, że jak ktoś chce poznać naszą muzykę, to na pewno to zrobi, natomiast nigdy nie miałem ciśnienia na tzw. robienie kariery. Jestem muzykiem od wielu lat, żyję z tego. Próbowałem innych sposobów na życie, ale granie, pisanie piosenek to moje życie i przy tym zostaję.
Przed powrotem Leszka Nowaka do zespołu, wokalistą Szpala był Bartek Szymoniak, człowiek który wcześniej zasłynął jako finalista jednego z polskich talent show. Jaki ma Pan stosunek do tego typu programów?
Uważam, że tego typu programu nie pomagają młodym artystom, bardziej lansują to całą otoczkę, jurorów itp. To jest show w celu jak największej oglądalności i po programie taki artysta jest pozostawiony sam sobie. Kiedyś wyglądało to tak, że spotykaliśmy się w lokalnych domach kultury, próbowaliśmy, tworzyliśmy. Teraz rynek jest nastawiony na szybkie kariery – pokażą cię w telewizji i już musisz być gwiazdą. Oczywiście są przypadki, że taki wokalista zostaje na dłużej. Dobrym przykładem jest Dawid Podsiadło, którego bardzo cenię. Chłopak zaistniał w talent show, ale później, dzięki ciężkiej pracy, dobrym piosenkom, jest teraz na topie. Ale za tym musi iść konsekwencja i praca.
Album „Szara” został wydany w firmie MTJ. Pan w swojej karierze nagrywał w dużo większych firmach fonograficznych. Jakie ma Pan porównanie?
Faktycznie, tak jak powiedziałeś, mam doświadczenie we współpracy z wielkimi firmami tego typu i uważam, że MTJ robi naprawdę świetną robotę. Cały czas jesteśmy w kontakcie, widzę ich ogromne zaangażowanie w promocję płyty w mediach typu organizowanie wywiadów. Nie oszukujmy się, duże firmy są nastawione na zysk, dlatego dbają tylko o tych topowych artystów, taki Sztywny Pal Azji nie był dla nich dość atrakcyjny. A teraz czuć to zaangażowanie. Zresztą szef firmy MTJ, Tomek Bujak, jak wysłałem mu piosenki, to po dwóch godzinach oddzwonił i powiedział: „Jarek, robimy to”. Fajne jest, że wydał to, bo po prostu spodobała mu się nasza muzyka.
Kto jest w tej chwili słuchaczem, fanem Waszego zespołu?
To jest ciekawa rzecz, bo obserwujemy, że na koncerty przychodzą nasi rówieśnicy, czyli osoby po 50tce, też troszkę młodsi, ale widzę na koncertach bardzo młode osoby, kilkunastoletnie, bo oni słuchają tej muzyki, której słuchali ich rodzice i to im się podoba. Ostatnio mieliśmy taką sytuację podczas koncertu w Warszawie. Uczestniczyła w nim rodzina z synem w takim wieku. I po nim jego mama powiedziała mi: „Panie Jarku, mój syn się mnie pyta dlaczego teraz już się nie pisze takich piosenek”.
A według Pana, jacy młodzi artyści są obecnie warci uwagi?
Jest ich mnóstwo, choćby wspomniany wcześniej Dawid Podsiadło czy Monika Brodka.
To tak na koniec rozmowy, bardzo ciekawi mnie co ma w głowie twórca piosenki w momencie, gdy okazuje się, że zdobywa ona pierwsze miejsce w polskich topie wszechczasów. Pan odczuł to w 2014 roku, kiedy w trójkowym topie zwyciężyła „Wieża radości, wieża samotności”.
Akurat wtedy Piotr Metz prowadził audycję w Krakowie i zaprosił mnie do studia. Ja nie wiedziałem po co tam jadę. Gdy przyjechałem, Piotrek wyszedł na przerwę i pokazał mi na kartce, że „Wieża…” jest na pierwszym miejscu. To było na parę godzin przed ogłoszeniem zwycięzcy, więc poprosił mnie, żebym do tego momentu nie dzielił się z nikim tą wiadomością. No i przyznam, że byłem ogromnie zaskoczony, nie spodziewałem się, że to będzie pierwsze miejsce. Odpowiadając na twoje pytanie, wrażenie niesamowite, piękna chwila.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów w 2018 roku!
rozmawiał Przemek Kubajewski