Polski jazz to produkt (mam nadzieję, że nikt za to słowo się nie obrazi) najwyższej klasy. Zarówno ten klasyczny jak i ten nowy. Komeda Recomposed Sławka Jaskułke z zespołem, który łączy te dwie rzeczy, jest z pewnością potwierdzeniem tezy pierwszego zdania.
Zawsze recenzując tu albumy tego gatunku asekuruję się tym, że mimo już wieloletniej fascynacji jazzem, absolutnie nie mogę powiedzieć, że się na nim znam. Choć naprawdę się staram (jestem na bieżąco z nowościami, odświeżam starsze nagrania, czytam Jazz Forum), nie zawsze wszystko rozumiem. Z drugiej strony chyba nie trzeba wszystkiego rozumieć, bo muzyka to emocje, a jeśli one są w trakcie jej słuchania, to znaczy, że jest dobrze.
Komeda Recomposed to płyta niezwykła z wielu powodów. Po pierwsze, Sławek Jaskułke, pianista jazzowy o ugruntowanej już renomie, postanowił wziąć na warsztat twórczość Krzysztofa Komedy. Nic w tym dziwnego, jednak ciekawe jest to, że utwory przedstawione na płycie są raczej inspirowane Mistrzem niż odtwarzaniem jego kompozycji. Po drugie, Jaskułke w taki sposób kompletował skład, żeby, podobnie jak Komeda, mieć w składzie bardzo zdolnych, ale młodych muzyków. Przypomnijmy, że na kultowym Astigmatic grali ludzie, którzy zrobili światowe kariery (m.in. Stańko czy Namysłowski).
Co do samej muzyki, to płyta naprawdę mocno urzekająca – piękno jazzu aż wylewa się z odtwarzacza. Mamy tutaj mnóstwo nastrojów i temp – bardziej nastrojowe (Szaro), te z szaleństwem improwizacji (Oxis) czy łączące to wszystko razem (Kato). Na pewno siłą tego albumu jest moc wszystkich muzyków – lider Jaskułke trzyma wszystko w ryzach, sekcja rytmiczna Kułakowski – Ślefarski nadają mocny szkielet utworom, saksofony Chęckiego i Ciesielskiego dodają smaku i kolorytu. A dla mnie najmocniejszym punktem jest trębacz Emil Miszk, którego śledzę już od dłuższego czasu. Czyżby szykowała się kariera na miarę Tomasza Stańko?
Szlachetność tej płyty mocno mnie oczarowała, to na pewno jedna z najważniejszych płyt tego roku. Brawo!
peka