Maja Kleszcz – Odyseja [RECENZJA]

Wokalistka posiadająca jedną z najciekawszych barw właśnie wydała solowy album. Płyta Odyseja jest ciężkim orzechem do zgryzienia ze względu na duży eklektyzm. I to niech stanowi wizytówkę tej muzyki.

Maja kojarzona jest z Kapelą ze Wsi Warszawa oraz własnym projektem IncarNations (który ładnych parę lat uraczył słuchaczy muzykę charakteryzującą się szlachetnym retro – ja się załapałem). Odyseja trochę od retro ucieka, mamy tutaj głównie to, co specjaliści nazwaliby alternatywnym popem, bo mimo, że nie jest to zdecydowanie radiowa muzyka, to na pewno da się przy niej potańczyć (choćby w otwierającym Na titaniku bal, Czekam na znak czy tytułowa Odyseja – materiał na przebój). Mamy też nastrojowe utwory, okraszone sporą porcją elektroniki (choćby w Tyle jest dróg).

I ci, którzy polubili Maję właśnie w czasach IncarNations mogą być trochę tą ilością elektronicznych dźwięków zaskoczeni (choć mamy odarty z tego, akustyczny Ul, bardzo piękny). Jednak cały czas, motywem przewodnim jest tu naprawdę przyciągający i zmysłowy głos wokalistki, czasem przypominający Erykah Badu czy nawet Prince’a, ale przy tym jest on bardzo oryginalny.

Fajna płyta, idealna na przełom jesieni i zimy, trochę się zaskoczyłem, bo nie stawiałem na nią, a jednak od paru tygodni nie wychodzi z mojej głowy. I odtwarzacza.

peka

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.