Kobong – Kobong (Reedycja) [RECENZJA]

Rok 1995. Stacja MTV – wtedy jak najbardziej muzyczna. W ramach ciekawostki telewizja nadaje króciutki, parominutowy reportaż o polskim rynku muzycznym. Zaczyna się od sympatycznej rozmowy z zespołem Hey, który oprowadza brytyjskiego dziennikarza po Warszawie. Rozmawiają o ogromnym sukcesie komercyjnym zespołu (setki tysięcy sprzedanych płyt i kaset), następnie w sklepie z płytami opowiadają o innych polskich Artystach. Edyta Górniak została przez Marcina Żabiełowicza nazwana polską Madonną, a Kora najwybitniejszą rodzimą (i ulubioną Kasi Nosowskiej) wokalistką, co powoduje rozmowę z (świętej pamięci już) Artystką. Na sam koniec, przedstawiciel MTV, dla przeciwwagi zaprasza telewidzów do piwnicy, żeby choć przez parę sekund posłuchali polskiego undergroundu. Zgadnijcie jaki zespół mu towarzyszy. Brawo, chodzi o Kobong, który wtedy miał status najważniejszego chyba alternatywnego polskiego zespołu, mimo że mieli na koncie tylko jeden album.

Minęły 23 długie lata i o Kobongu znów jest głośno, tym razem za sprawą reedycji dwóch (bo więcej zespół po prostu nie nagrał) płyt. W odstępie miesięcznym Universal Polska, który przejął repertuar od firmy PolyGram Polska, który wydawał Kobong, wznowi zarówno debiut jak Chmury nie było. Tym pierwszym możemy się już cieszyć, do czego wszystkich zachęcam. Dlaczego zachęcam, to za chwilę zdradzę, natomiast na początku trochę historii.

Kobong został powołany do życia przez doświadczonego już wtedy gitarzystę Roberta Sadowskiego (grał m.in. w Madame, Deuter, Houk) a w jego skład weszli: drugi gitarzysta Maciej Miechowicz, perkusista Wojciech Szymański oraz wokalista i basista Bogdan Kondracki. Skupmy się chwilę na tym ostatnim, który przecież jest obecnie jednym z najważniejszych polskich muzyków, kompozytorów oraz producentów (pamiętam moje zdziwienie na początku ubiegłej dekady, kiedy ten kojarzony przeze mnie właśnie z ciężką muzyką Kondracki zaczął grać muzykę elektroniczną ze Smolikiem). Kobong z miejsca osiągnął sukces właśnie dlatego, że grał dobrze, ale przy tym oryginalnie i inaczej. Trudno tak naprawdę sklasyfikować ich gatunkowo – z jednej strony jest to muzyka metalowa ale z drugiej melodyjna, piosenkowa, funkująca.

Naprawdę ciężko mi to z czymkolwiek porównać (może w niektórych kawałkach brzmią jak niezwykle wtedy popularny RATM). Co ważne, materiał z debiutu brzmi ciągle bardzo świeżo i jest świetnie wyprodukowany (nie jest to dziwne, bo przecież zrobił to wtedy Leszek Kamiński, ówczesny najważniejszy producent studyjny). Zaś remasteringu dokonał Adam Toczko, więc brzmienie jest wręcz perfekcyjne. Myślę, że niejeden nabrałby się, gdybym powiedział mu, że to niedawno nagrany materiał. Przyznam, że debiutu nie znałem za dobrze (bardziej wspomniane Chmury nie było, której reedycji już nie mogę się doczekać) i bez przesady mogę stwierdzić, że jestem zachwycony. Dodatkowo Kondracki jest wybornym wokalistą, potrafiącym śpiewać, wydzierać, zmieniać się w przeciągu sekundy. Tradycyjnie wybiorę swój ulubiony numer i będzie to (na tą chwilę) funkujący Rege (tytuł, mogę domniemywać, może być nawiązaniem do początku utworu który faktycznie przypomina muzykę rodem z Jamajki).

To jeszcze nie wszystko – album jest wzbogacony o drugi album, który jest zapisem koncertu warszawskiego koncertu z  klubu Remont w 1994 roku (czyli przed wydaniem płyty). Powtórzę się Toczko znów wykonał wyśmienitą robotę, nie oszukujmy się, 24 lata temu jakość zapisów koncertowych pozostawiała wiele do życzenia, a tu to brzmi naprawdę poprawnie. Utwory, w porównaniu do wersji studyjnej również nierzadko się różnią, co jest na pewno rarytasem. W porównaniu do albumu studyjnego mamy też 3 nowe utwory (Mantra z mantrowym wokalem, szybka i groźna Chmura oraz Walec).

Dodatkowo Universal zadbał o bardzo atrakcyjną oprawę graficzną – digipack świetnie się prezentuje. Mimo, że to przecież archiwalny materiał, to będzie jedna z najlepszych płyt tego roku.

peka

Dodaj komentarz

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.