Inny kierunek : Prodigy – No Tourists

Na naszej stronie przyzwyczailiśmy was, że nasze teksty czy recenzje dotyczą głównie naszego polskiego rynku muzycznego. Oczywiście cały czas skupiamy i będziemy się skupiać na promowaniu naszej rodzimej muzyki, ale postanowiliśmy, że (przynajmniej raz w miesiącu) będziemy Was przedstawiać teksty o nowych albumach, nie do końca oczywistych medialnie i zachęcać do zapoznania się z nimi. Cykl nazwaliśmy, ze względu na przełamanie granic Polski w naszych tekstach, ‘Inny Kierunek’ Poniżej pierwszy tekst z cyklu.

************************************************************************************************************************************

Powyższy wstępniak chciałbym uzupełnić o to, że w tych tekstach chciałbym się skupić na takiej muzyce, która w naszych mediach jakoś nie do końca jest uwypuklana czy recenzowana. Tak właśnie jest z nowym albumem gwiazdorów z The Prodigy, którzy (według mnie) bardzo po cichu nagrali swój najlepszy album od wielu, wielu lat.

Od razu się przyznam – nigdy nie byłem wielkim fanem tego zespołu, natomiast nie ma dwóch zdań, to zespół bardzo ważny w nowej historii muzyki rozrywkowej a albumy Music for the Jilted Generation czy The Fat of the Land na mojej półce stoją od wielu lat. I nawet czasem po nie sięgam. Liam Howlet z kolegami byli fenomenem, bo grali dziwną muzykę, dziwnie wyglądali, mieli przerażające teledyski a ich koncerty były jednym wielkim chaosem. A mimo to zagrało, bo ojcowie rave’u połączyli punkową agresję z przebojową elektroniką i to okazało się kluczem do sukcesu. Z biegiem lat ich kolejne albumy były nieudaną, blednącą kalką tego, czym zasłynęli wcześniej. Próbowali obierać nową drogę, ale było jeszcze gorzej.

Dlatego No Tourists to dla mnie naprawdę ogromne zaskoczenie. I to nie dlatego, że znów zrobili coś nowego, ale właśnie powrócili do korzeni. Z tą różnicą, że jest tu bardzo dobrze. Już otwierający płytę Need some1 zwiastuje to, co ma nastąpić – charakterystyczny motyw syntezatorowy połączony z zsamplowanym wokalem i zmianami tempa – przebojowo. Dla odmiany kolejny Light Up the Sky jest ciężki, wręcz momentami rockowy ale nie można odmówić mu tej nośności, przebojowości. I tak można wyliczać do finałowego Give me a signal (z kronikarskiego obowiązku, mój ulubiony, to z hip-hopowymi wstawkami, ale ciągle w klimacie Boom Boom Tap). Tak w ogóle to zaletą tej płyty jest to,że jest… krótka i wcale nie chodzi o jakość kompozycji. Po prostu 38 minut na taką muzykę to idealny czas a kompozycje są tak zwarte i krótkie, że aż się chce wcisnąć. Jak tak robię.

peka

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.